Late night with Marcin Prokop
To, co zrobiliśmy z Szymonem Hołownią, dało mi ogromną satysfakcję. Zwłaszcza w sferze intelektualnej. Finansowej i prestiżowej też, ale to parametry drugorzędne. Generalnie poczułem, że to jest siłownia dla mózgu, która bardzo dużo dała temu mojemu "mięśniowi", uśpionemu pracą w telewizji i bardzo chciałbym dalej mu robić dobrze. Więc kolejna książka jest już w fazie realizacji. Nie będzie to jednak "Bóg, kasa i rock'n'roll 2" tylko zupełnie inny projekt. Mam nadzieję, że zaskakujący. Uf, sporo tych planów, ale nie lubię się nudzić i jestem dość pazerny na wyzwania.
Papliński: Przy wszystkich mediach, o których wspominałeś, pominąłeś internet. Czy widzisz gdzieś miejsce dla siebie w internecie, poza Pudelkiem?
Prokop: Wiesz, pomimo dosyć młodego wieku, a przynajmniej tak się łudzę, jestem raczej człowiekiem ery analogowej. Dorastałem w zasadzie bez internetu, on pojawił się dopiero, gdy miałem 15 czy16 lat. Nie zżyłem się z tym medium organicznie, nie wyssałem go z mlekiem matki, jak współczesne dzieciaki.
Papliński: Co oznacza, że towarzyszył ci przez całe życie seksualne...
Prokop: Tak, ono zaczęło się w internecie i jest z nim nierozerwalnie połączone. Adresy ulubionych stron jestem w stanie cytować z pamięci. A mówiąc serio, internet jest dla mnie wciąż medium, którego nie potrafię traktować do końca poważnie. Jest to medium nabyte, którego oczywiście uczyłem się wraz z pojawieniem się pierwszych modemów, w których należało wykręcić numer 0202122 i po szczęśliwym uzyskaniu sygnału z TP SA, można było posiedzieć na IRC-u, czy spróbować z jakiegoś BBS-a ściągnąć...