Andy Polak
Przyszły marszałek oraz minister obrony narodowej i spraw zagranicznych podczas pobytu w Afganistanie kilka razy ocierał się o śmierć. „Do najgroźniejszych wydarzeń doszło, gdy zalegaliśmy w pewnej wiosce trzeci dzień z rzędu – niezgodnie z zasadami walki partyzanckiej – i tam zaatakował nas patrol sowieckich helikopterów Mi-24. (…) Zniszczyły wioskę, rozwaliły kilka naszych ciężarówek. Śmigłowce tak pluły rakietami, że myślałem, iż to karabin maszynowy. (…) Jedna z rakiet uderzyła w lepiankę, w której byłem. Pocisk wpadł do pomieszczenia obok, a zewnętrzna ściana aktywowała zapalnik. Kiedy tam potem weszliśmy, cały pokój był zryty odłamkami. A to właśnie głównie odłamki zabijają, nie sam wybuch” – wspomina Sikorski.
Udało mu się jednak wyjść z opresji bez szwanku. Tyle szczęścia nie miał jego przyjaciel, Andrzej „Andy” Skrzypkowiak, inny znany mudżahedin z Polski, któremu Sikorski zadedykował książkę „Prochy świętych. Afganistan czas wojny”.
„Andy” od najmłodszych lat pałał nienawiścią do Sowietów, którzy zesłali matkę na Syberię, a jej pierwszego męża zamordowali w Katyniu. Ojciec Skrzypkowiaka był żołnierzem i syn postanowił pójść w jego ślady. Już w wieku 16 lat wstąpił do brytyjskiej armii. Dzięki świetnej sprawności fizycznej trafił w szeregi elitarnej jednostki komandosów SAS, jednak po trzech latach odszedł ze służby. Nie mógł znieść wojskowej dyscypliny.
Wyjechał do Afganistanu jako fotoreporter BBC, ale szybko zamienił aparat na karabin i stanął do walki u boku mudżahedinów, którzy nazywali go „Andy Polak”. Zginął 1 października 1987 r. i to nie z ręki Rosjan, ale konkurencyjnej grupy fanatycznych partyzantów z Hezb-e-Islami. Dokładne okoliczności śmierci Skrzypkowiaka nie są znane. Wiadomo tylko, że umarł poprzez zmiażdżenie czaszki kamieniem.