Pudzian w Iranie
Przeżyli piekło. 15 brytyjskich żołnierzy, wziętych do niewoli przez Irańczyków, przetrzymywano odizolowanych od świata, głodzono, przesłuchiwano dniem i nocą, grożono im rozstrzelaniem i torturami. Po 13 dniach udręki Brytyjczycy wrócili do Anglii. Tydzień wcześniej w podobnej sytuacji o mało co nie znalazła się światowa czołówka strongmanów. Wśród nich Mariusz Pudzianowski.
27.04.2007 | aktual.: 08.05.2007 13:07
Na początku marca nic nie zapowiadało dramatu. Wyjazd do Iranu na The Persian Golf Cup miał być pierwszą w tym roku imprezą, organizowaną w ramach Strongman Cup Series. Jest to federacja z przewagą kapitału europejskiego, konkurencyjna w stosunku do amerykańskiej federacji Strongman World Superseries.
Do udziału w zawodach zakwalifikowano 22 zawodników. Oprócz Mariusza Pudzianowskiego, spośród znanych na świecie zawodników, do Iranu mieli przyjechać Tarmo Mitt (Estonia), Raivis Vidzis (Łotwa)
, Elbrus Nigmatullin (Rosja)
, Stojan Todorchev (Bułgaria), Dominic Filiou (Kanada) i Ralf Beer (Austria)
i Mark Felix (Grenada).
5 marca, w poniedziałek, „Pudzian” wyleciał z Warszawy w towarzystwie Wojciecha Witkowskiego, organizatora imprez sportowych, muzycznych i innych „eventów”. Po wylądowaniu w Monachium mieli przesiąść się na samolot do Dubaju, gdzie czekała ich ostatnia przesiadka, już bezpośrednio na wyspę Kish...
„Zaginieni” na lotnisku
Po ogromnym, wielokilometrowym terenie dworca lotniczego w Dubaju przewalały się tysiące podróżnych, poszukujących bezskutecznie jakichkolwiek informacji. Obaj Polacy mieli zarezerwowane przeloty na wyspę Kish, ale bilety należało odebrać w biurze lokalnej linii lotniczej „Kish Air”. Po długim i prawie beznadziejnym poszukiwaniu biura okazało się w końcu, że samolot odlatuje z drugiego terminalu, odległego o 10 km stąd. Dojazd – specjalnym busem, kursującym wahadłowo.
Przy okazji, uprzejmy ciemnoskóry urzędnik „Kish Air” przyjął od obu Polaków ich bagaże, obiecując solennie, że niezwłocznie zostaną przetransportowane na drugi terminal. Te bagaże, jak łatwo się domyślić, zaginęły. Na szczęście Mariusz, nauczony wieloletnim doświadczeniem, swój podstawowy sprzęt sportowy (buty, pasy, klej, napinacze) zawsze wozi ze sobą w charakterze bagażu podręcznego.
Obaj Polacy jakoś wyszli na swoje. Ich szarpanina na lotnisku w Dubaju trwała „tylko” kilka godzin. Inni zawodnicy, nadlatujący różnym liniami lotniczymi i z różnych kierunków, mieli podobne kłopoty. Wszelkie rekordy w tej dziedzinie pobił jednak Dominik Filiou, młody, ponad dwumetrowy strongman z Kanady, który błąkał się po lotnisku niemal przez dwie doby. I to bez jedzenia. Jak to możliwe? Po prostu: francuskojęzyczny Kanadyjczyk, w dodatku nie znający zbyt dobrze angielskiego, wybrał się w podróż bez telefonu komórkowego, bez pieniędzy i bez notatnika, w którym zapisał telefony do organizatorów. Dopiero jego żona, zaniepokojona brakiem wiadomości od Dominika, zaalarmowała z Kanady Irańczyków, którzy rozpoczęli poszukiwanie „zaginionego” na lotnisku olbrzyma.
Lot z Dubaju na Kish trwał niecałą godzinę. Gazire-ye Bani Kish (tak brzmi pełna nazwa) to jedna z kilkunastu wysepek, rozrzuconych wzdłuż południowego wybrzeża Iranu. W zamierzeniach panujących w Iranie ajatollahów wyspa Kish ma się stać wielkim ośrodkiem wczasowo–wypoczynkowym, enklawą umiarkowanego liberalizmu, konkurującą z analogicznymi ośrodkami w szejkanatach arabskich po drugiej stronie Zatoki Perskiej. Turniej w ramach Strongman Cup Series miał być transmitowany przez irańską telewizję na cały świat, co byłoby dla wyspy doskonałą formą promocji. W rzeczywistości była to wielka, skandaliczna wprost kompromitacja.
Zobacz również
Zasady moralności
– Zawodników, sędziów i osoby towarzyszące – opowiada Wojciech Witkowski – w sumie około 30 osób, zakwaterowano w Eram Grand Hotel. Formalnie jest to hotel 5-gwiazdkowy. W rzeczywistości, według europejskich standartów, nie otrzymałby nawet dwu gwiazdek. Hotel nie potrafił zapewnić gościom nawet dostępu do Internetu. W całym budynku nie działała klimatyzacja. Na Kish jest bardzo gorąco. Nawet na początku marca w ciągu dnia temperatura wynosiła tam ponad 30 stopni w cieniu, zaś w nocy nie opada poniżej dwudziestu kilku.
Z powodu nieczynnej klimatyzacji zawodnicy pili ogromne ilości wody mineralnej, ale i tak czuli się bez przerwy zmęczeni i niewyspani. Obsługa hotelu notorycznie „zapominała”, że w takim klimacie trzeba codziennie wymieniać ręczniki i bieliznę, ponieważ natychmiast pleśnieją. Toteż sami musieliśmy chodzić po ręczniki i bieliznę do magazynu. W mojej łazience po ścianie bez przerwy płynął strumyk wody i znikał gdzieś na dole, w szparach między kafelkami. Ewidentne marnotrawstwo, ponieważ cała woda, używana na wyspie Kish pochodzi z instalacji odsalających wodę morską.
W hotelu był, i owszem, niewielki basen pływacki, ulokowany w podziemiu. Niestety, podczas całego naszego pobytu my, mężczyźni, mogliśmy z niego korzystać w poniedziałek, wtorek i środę, od czwartku do soboty basem był dostępny tylko dla kobiet. Segregacja obu płci dochodzi w Iranie do granic absurdu. Na całej wyspie wyznaczono tylko dwa miejsca, gdzie jest dozwolona kąpiel w morzu. Ale mężczyźni tylko dwa razy w tygodniu (tak nas poinformowano) mogą na tej „plaży” opalać się w kąpielówkach. A i to pod warunkiem, że w pobliżu nie ma kobiet. Zaś kobietom nie wolno rozbierać się w ogóle, a do wody mogą wchodzić tylko w ubraniu zakrywającym je od stóp do głowy. W ciągu tych kilku dni ani razu nie widzieliśmy na „plaży” kobiet. W Iranie, pod władzą ajatollahów, ich życie jest bardzo trudne.
– W samolocie lecącym z Dubaju na Kish – kontynuuje Witkowski – rozmawialiśmy z dwiema młodymi Rosjankami. Natychmiast po wylądowaniu udały się do specjalnej przebieralni dla kobiet. Po paru minutach wyszły z niej, zawinięte od stóp do głów w przepisowy islamski strój. Na nasze ironiczne uśmiechy wyjaśniły nam, że w Iranie, tylko z powodu noszenia europejskiego ubioru, kobieta może być aresztowana i ukarana więzieniem. W kolejce do odprawy paszportowej mężczyźni i kobiety stoją osobno. Do islamskich obyczajów doskonale pasuje jednak scena, którą wielokrotnie widzieliśmy na wyspie Kish: kobieta niesie ciężką walizę, a obok niej, z pustymi rękami, kroczy jej mąż i władca.
Irańczyk kłamał w żywe oczy
Zgodnie z regulaminem Strongman Cup Series, nagroda za I miejsce miała wynosić 8 tys dolarów, za drugie – 5 tys dolarów i 2 tys dolarów za trzecie. Każdemu zawodnikowi przysługiwał zwrot pieniędzy za bilety lotnicze – średnio od 2 do 3 tys dolarów. Dla wszystkich zawodników, nie wyłączając „Pudziana”, kilka tysięcy dolarów nadal jest sumą, o którą warto walczyć. W sumie irański organizator miał obowiązek zabezpieczyć na koszty organizacji turnieju sumę kilkadziesiąt tysięcy dolarów...
Irańczyk po raz pierwszy pokazał się w czwartek po południu. Znał dość słabo angielski. Zapewniał, że pieniądze, oczywiście, czekają na niego w banku. Ale bank, co za pech, akurat w piątki jest nieczynny. Jako dowód wręczył zawodnikom dokument wyglądający jak czek bankowy, ale zapisany perskim alfabetem, którego w tym gronie nikt nie znał. Irańczyk kłamał w żywe oczy, ale to wyszło na jaw dopiero następnego dnia.
Kolejny problem powstał, gdy strongmani dowiedzieli się, że irańska telewizja chce transmitować cały przebieg turnieju. Przy 22 zawodnikach i kilkunastu konkurencjach przewidzianych w programie, wymagałoby to ponad 24-godzinnej transmisji. Od strony organizacyjnej byłoby to raczej niewykonalne. Nawet najsilniejsi ludzie świata nie wytrzymaliby takiego maratonu. Mariusz Pudzianowski i Raivis Vidzis, najbardziej doświadczeni w tym gronie, stwierdzili, że zawodnicy muszą wspólnie zastanowić nad powstałą sytuacją.
Obradowali w hotelowym lobby. Reprezentowali 10 krajów, ale do porozumiewania się wystarczyły im dwa języki: angielski i rosyjski. „Pudzian” obracał w ręku podejrzany „czek” i coraz bardziej utwierdzał się w podejrzeniach, że organizatorzy planują wykręcenie jakiegoś „numeru”. Rada w radę, zawodnicy ustalili, że następnego dnia, w piątek, zostaną przeprowadzone tylko dwie konkurencje: przeciąganie ciężarówki, wyciskanie belki i „spacer farmera”. Jeśli po rozegraniu tych konkurencji w sobotę rano nie pojawią się pieniądze, to nie ma sensu kontynuować turnieju. Po dokonaniu tych ustaleń zawodnicy rozeszli się do swoich pokoi. Spali źle, i to nie tylko ze względu na upał.
Zgodnie z programem, turniej miał się rozpocząć w piątek o godzinie 12.00. Zawodnicy pojawili się w komplecie i punktualnie, ale bezskutecznie rozglądali się za organizatorami. Trybun nie było. Publiczność – około tysiąca osób, siedzących na krzesłach ściągniętych z okolicznych hoteli – zachowywała się wyjątkowo cierpliwie. W końcu, z trzygodzinnym opóźnieniem, pojawił się irański organizator. Okazało się, że pieniędzy nadal nie ma.
– Ale pieniądze będą, na sto procent będą jeszcze dziś wieczorem! – przysięgał Irańczyk. Zawodnicy przystąpili do rozgrywek.
Zobacz również
Kobiety wyprowadzono w kajdankach
Pierwszą konkurencję – przeciąganie 20-tonowej ciężarówki wygrał Tarmo Mitt z Estonii (czas 21,12 s.). Drugi był Dominik Filiou (Kanada) z czasem 21,19 s., trzeci Mariusz Pudzianowski (21,23 s.). Mariusz przegrał, ponieważ popełnił prosty błąd techniczny: nie dotknął dłonią białej linii mety, tylko ciągnął samochód dalej, aż przekroczył linię stopą. W ten sposób stracił co najmniej sekundę. Publiczność, obserwująca przebieg tej konkurencji, rozgrzewała się z każdą chwilą. Dopingowała zawodników krzykami, klaskała po zakończeniu konkurencji. Nawet kobiety – zawinięte szczelnie w swoje islamskie chusty – podchodziły do zawodników i robiły sobie na ich tle zdjęcia. I trudno im się dziwić, ponieważ strongmani wyglądali szczególnie imponująco właśnie na tle Irańczyków, znacznie niższych od przeciętnego Europejczyka.
Druga konkurencja polegała na wyciskaniu 120-kilogramowej belki na liczbę powtórzeń. Pięciu zawodników zaliczyło konkurencję bez problemów, ale przy szóstym belka rozpadła się. Z prostego powodu: jeszcze poprzedniego dnia, na oczach zawodników, spawało ją w pośpiechu dwóch hotelowych „fachowców”. Zamiast na opony, zawodnicy zrzucali belkę na worki z piaskiem. Źle umieszczone spawy nie wytrzymały potężnych uderzeń.
– I teraz zaczął się cyrk – wzdycha Witkowski.
Okazało się, że zapasowa belka jest o ponad 10 kilogramów cięższa. Następni w kolejce zawodnicy nie chcieli się zgodzić – i słusznie – na jej wyciskanie. Ktoś zaproponował, aby zespawać pierwszą belkę. No tak, ale właściciel spawarki zabrał ją poprzedniego dnia. „Pudzian” zauważył, że na sąsiedniej budowie ktoś pracuje spawarką. Wysłał po nią pracownika hotelu. Przerwa przedłużała się. Rozgrzana pokazem publiczność coraz liczniej wchodziła między zawodników. Dwie kobiety, ubrane zgodnie z jak najbardziej tradycyjną islamską „modą”, podeszły do Norwega Odda Haugena i poprosiły go o wspólne zdjęcie. Niewiele myśląc, potężny, dwumetrowy Norweg kucnął i rozłożył ramiona, a obie kobiety wskoczyły mu z radością na ręce. Ktoś błysnął fleszem, co zwróciło uwagę ochrony i policjantów. W mgnieniu oka na plac wpadło kilku policjantów. Kobietom założono kajdanki na ręce, po czym wywieziono je do aresztu.
Obrażono cały naród
– W tym samym czasie, kilkadziesiąt metrów dalej, Raivis Vidzis wyciskał prowizorycznie zespawaną belkę. Spawy puściły po raz drugi, Raivis nie zaliczył konkurencji. Ale władze podjęły już decyzję: policjanci przerwali turniej i polecili zawodnikom, aby przeszli do hotelu. W recepcji czekał już na zawodników szef lokalnej policji, który poinformował ich, że zawodnik z Norwegii, dotykając obu kobiet, ciężko obraził cały naród irański. Do prowadzenia dalszych pertraktacji w imieniu zawodników władze wybrały Mariusza Pudzianowskiego.
– Przeszedłem na drugą stronę tarasu, gdzie czekał szef policji – relacjonuje Mariusz. – Tłumaczyłem mu, że jako zawodnicy nie znamy tutejszych obyczajów, że Norweg nie miał złych zamiarów, że obie kobiety same prosiły go o wspólną fotografię. Policjant nie przyjmował żadnych argumentów. Oznajmił tylko – i wyglądało na to, że wcześniej uzgodnił to z wyższymi władzami - że zawody są zawieszone do soboty, a zawodnicy do tego czasu nie mają prawa opuszczać hotelu. O dalszych decyzjach mamy być poinformowani w odpowiednim czasie. Zrozumiałem, że jest gorzej niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Po tej rozmowie Mariusz wrócił do zawodników i poradził im, aby jak najszybciej wycofali z recepcji swoje paszporty. Irański organizator znowu zniknął i zanosiło się na to, że nie pokryje nawet kosztów pobytu w hotelu. Lekceważąc zakaz opuszczania budynku, obaj Polacy jeszcze tego samego wieczoru pojechali taksówką na lotnisko. Chcieli sprawdzić, czy organizator zabukował powrotne bilety do Dubaju. Przy okazji wyszło na jaw jego kolejne oszustwo. Bilety, i owszem, zostały zarezerwowane, ale nikt za nie nie zapłacił. Przerażeni zawodnicy zaczęli już zbierać pieniądze (ok. 5 tys dolarów) na opłacenie rejsu do Dubaju prywatnym statkiem wycieczkowym. Na szczęście Irańczyk w ostatniej chwili wygrzebał pieniądze na bilety powrotne do Dubaju.
Przy okazji wypadu na lotnisko, jeszcze tego samego wieczoru Mariusz zajrzał do lokalu z Internetem. Wysłał stamtąd do swojej sekretarki – szefowej biura, Krystyny Klonowskiej, e-mail z instrukcją postępowania na wypadek przymusowego zatrzymania strongmanów w Iranie.
– Liczyłem się z najgorszym – wspomina Mariusz. – Sytuacja była w najwyższym stopniu niepokojąca, a reakcja lokalnych islamskich władz po prostu nieobliczalna.
Podczas „nielegalnego” wypadu na lotnisko obaj Polacy bez przerwy czuli na sobie wzrok tajniaków, śledzących każdy ich krok.
Zobacz również
Sport łączy narody
Po powrocie z lotniska do hotelu Mariusz dowiedział się, że policjanci wywołali Odda Haugena z pokoju i zmusili go do napisania (po angielsku) jakiegoś oświadczenia. Po północy okazało się, że jest to pismo, w którym sprawca całego zamieszania przeprasza naród irański za znieważenie irańskich kobiet i obiecuje, że nigdy więcej nie popełni podobnego czynu. W zasadzie takie pismo było równoznaczne z przyznaniem się do ciężkiej zbrodni. Mając ten dokument w ręku, władze irańskie, w przypływie złej woli, mogłyby oddać pod sąd nie tylko Norwega, ale wszystkich strongmanów.
W nocy z piątku na sobotę w hotelu Eram Grand spokojnie spali chyba tylko tajniacy.
W sobotę przed południem pojawiła się kolejna komplikacja: Stojan Todorczew poinformował Mariusza, że recepcjonista w hotelu nie chce mu wydać paszportu. Todorczew, jako jedyny, poprzedniego dnia zapomniał o wyciągnięciu swojego paszportu. Mariusz Pudzianowski, który w ciągu jednej doby wyrósł na niekwestionowanego przywódcę całej grupy, poprosił o pomoc Raivisa Vidzisa. Na widok dwu potężnie zbudowanych mężczyzn recepcjonista zbladł ze strachu, ale nadal trzymał paszport Bułgara pod kluczem.
– Nie było rady – przyznaje „Pudzian” – obaj musieliśmy na niego nakrzyczeć, chociaż nie lubimy tego robić.
Bez wątpienia, widok napiętych bicepsów obu strongmanów wywarł wrażenie. Todorczew odzyskał swój paszport.
O kontynuowaniu zawodów nie było już mowy. Do ostatniej chwili nie było pewne, czy dyrekcja hotelu załatwi autobus, który miał odwieźć strongmanów na lotnisko. W końcu jednak autobus nadjechał. Gdy ruszył, wszyscy odetchnęli z ulgą. Już niebawem okazało się, że przedwcześnie.
Na lotnisku, w kolejce do odprawy paszportowej, do cudzoziemców podchodzili tajniacy i wypytywali łamaną angielszczyzną, jak się podobał pobyt na wyspie Kish. Zupełnie jakby tylko czekali na pretekst do zatrzymania.
– Oczywiście, było bardzo ciekawie – odpowiadali strongmani – ale zupełnie nie rozumiemy, dlaczego nie udało się dokończyć zawodów.
Po zakończeniu odprawy paszportowej cudzoziemcy przeszli do poczekalni. Niebawem okazało się, że samolot z Teheranu ma opóźnienie. Wszyscy podróżni skupili się przed telewizorem, aby po raz ostatni obejrzeć program irańskiej telewizji. O godzinie 20.00 – jak zwykle – telewizja zaczęła nadawać program religijny. Był to sygnał dla obecnych w poczekalni krajowców, aby rozłożyć swoje dywaniki na podłodze i zacząć bić pokłony Allahowi.
To już było za wiele dla porywczego – i chyba po prostu lekkomyślnego – Norwega. Haugena, który wstał ze swojego fotelika, podszedł do telewizora i wyłączył go z kontaktu. Sala zamarła, cudzoziemcy zbledli, a Odd, jakby nigdy nic, wrócił na swoje miejsce. Gdy któryś z sąsiadów wyjaśnił mu, co właśnie zrobił i co go za to czeka, z kolei zbladł sam Norweg. Natychmiast wrócił do telewizora i z powrotem go włączył. Muzułmanie wrócili do modłów, a cudzoziemcy po raz kolejny tego dnia odetchnęli z ulgą. Prawdziwy wybuch radości nastąpił dopiero wtedy, gdy zostali wywołani na pokład samolotu.
W niedzielę nad ranem obaj Polacy wylądowali w Dusseldorfie, a w południe tego samego dnia byli już w Warszawie. O dziwo, na Okęciu czekał na Mariusza jego bagaż, zagubiony na lotnisku w Dubaju
– Podczas turnieju na wyspie Kish – wspomina Mariusz Pudzianowski – irańska telewizja miała pokazać banner z napisem w kilku językach, głoszącym, że „Sport jest mostem łączącym narody”. Jadąc do Iranu naprawdę wierzyliśmy, że to hasło ma sens. I faktycznie: sport nas połączył, ale w sposób, którego organizatorzy nie mogli przewidzieć. Przez te kilka dni my, strongmani, czuliśmy się jak członkowie jednej rodziny. Po prostu jak bracia.