Trwa ładowanie...
16-01-2008 14:49

EBI poza boiskiem

EBI poza boiskiemŹródło: AFP
d1qiyca
d1qiyca

To je­mu Polska za­wdzię­cza­ pierw­szy w hi­sto­rii awans do fi­na­łów Euro. Eu­ze­biusz Smo­la­rek, „Ebi”, 26-let­ni, naj­lep­szy dziś w Pol­sce strze­lec go­li, ciągle jest chłop­cem: nie pi­je, nie pa­li, nie pod­ry­wa.

Jak wy­glą­da gra pol­skiej re­pre­zen­ta­cji pił­kar­skiej? Smo­la­rek na bo­isku, a pu­blicz­ność do­oko­ła. Żart? Ale praw­dzi­wy. Smo­la­rek na bo­isku to pił­ka w bram­ce prze­ciw­ni­ka. Dwa go­le w zwy­cię­skim me­czu z Por­tu­ga­lią, trzy – z Ka­zach­sta­nem, gdy prze­gry­wa­li­śmy u sie­bie, i znów dwa w klu­czo­wej grze o awans, 17 li­sto­pa­da 2007 ro­ku z Bel­gią w Cho­rzo­wie. W meczu, w któ­rym już tra­dy­cyj­nie pol­ski ze­spół spi­sy­wał się źle, ale dwie in­dy­wi­du­al­ne szar­że Smo­lar­ka przy­nio­sły suk­ces. Obej­rza­ło go w te­le­wi­zji bli­sko 10 mln wi­dzów.

To ab­so­lut­nie re­kor­do­wa te­go­rocz­na wi­dow­nia. A co zro­bił bo­ha­ter? Zjadł ka­nap­kę, wy­pił ku­bek szam­pa­na i za­dzwo­nił do bab­ci w Alek­san­dro­wie Łódz­kim. Po­tem po­le­ciał do ma­my w Ho­lan­dii po ko­tle­ty i czy­ste ko­szu­le, a stam­tąd do pra­cy w Hisz­pa­nii (klub Ra­cing San­tan­der). Dzien­ni­ka­rzom po­wie­dział tyl­ko jed­no in­te­re­su­ją­ce zda­nie. Za­py­ta­ny, czy uro­nił łzę, gdy do­tar­ła już do nie­go myśl, że awan­so­wa­li­śmy, od­parł: „Chło­pa­ki nie pła­czą!”.

Ebi skoń­czył już 26 lat, ale to wciąż chło­pak. Drob­ny, nie­po­zor­ny i ma­ło­mów­ny. Mó­wi mo­no­sy­la­ba­mi, sła­bo po pol­sku, co jest zresz­tą te­ma­tem ko­lej­ne­go żar­tu. Na zgru­po­wa­niach nie cho­dzi z ko­le­ga­mi do dys­ko­tek, nie tań­czy, nie pi­je drin­ków. W po­ko­ju naj­chęt­niej miesz­ka sam. Tkwi w po­sta­ci Smo­lar­ka jesz­cze wię­cej za­ga­dek. W je­go ży­ciu nie wi­dać ani żad­nej ko­bie­ty, ani chę­ci za­ło­że­nia ro­dzi­ny. Kie­dy po­je­chał do Hisz­pa­nii, to­wa­rzy­szy­ła mu w pierw­szych ty­go­dniach sa­mot­no­ści nie ja­kaś dłu­go­no­ga blond sym­pa­tia, jak u wie­lu ko­le­gów z bo­iska, ale ma­ma i pies.

d1qiyca

Ta­ta nie miał cza­su, jak zwy­kle pra­ca i bo­isko, ale Ebi bar­dzo go sza­nu­je, zwłasz­cza za ra­dy do­ty­czą­ce pił­ki, roz­gry­wa­nia ak­cji, na­uki dry­blin­gu i tech­ni­ki nie bra­zy­lij­skiej, a użyt­ko­wej. Zwłasz­cza tech­ni­ki bie­gu, za­sta­wia­nia się, no i tech­ni­ki strza­łu. Bo Smo­lar­ka ju­nio­ra stwo­rzy­ła nie pra­ca w de­fen­sy­wie, a 9 go­li w eli­mi­na­cjach. Dziw­ne, że nie de­dy­ku­je ich oj­cu, tyl­ko uko­cha­nej bab­ci, a po swych fan­ta­stycz­nych wy­stę­pach dzwo­ni do nie­go co­raz rza­dziej lub wca­le. Czyż­by praw­dą by­ło tak­że to, że nie­co dzi­wa­cze­je i sta­je się od­lud­kiem?

Za­ra­zem ten od­lu­dek to naj­lep­szy pol­ski pił­karz 2005, 2006, a na pew­no i 2007 ro­ku (zwy­kle na­gród nie od­bie­ra, uni­ka roz­gło­su, hucz­nych gal i ba­lów). Cze­mu tak do­brze gra? Bo ni­gdy nie zro­zu­miał (nie mu­siał) żad­ne­go po­le­ce­nia pol­skich tre­ne­rów. Tak na­praw­dę tra­fi­ła nam się gwiaz­da z ko­smo­su. – Na­uczy­łem się grać w Ho­lan­dii, a strze­lać w Niem­czech – mó­wi. Ja po­zna­łem go, gdy miał sześć lat. W 1987 ro­ku odwiedziłem we Frankfurcie je­go oj­ca, Wło­dzi­mie­rza, zna­ko­mi­te­go gra­cza Wi­dze­wa i re­pre­zen­ta­cji, świa­to­wą gwiaz­dę.

d1qiyca

Za­pro­sił na sta­dion, po­tem do klu­bo­we­go au­to­ka­ru, gdzie drwił z Niem­ców: – Zo­bacz, oni te­raz bę­dą prze­le­wać wo­dę mi­ne­ral­ną z kub­ka do kub­ka, że­by mia­ła mniej ga­zu. A my? A my so­bie wal­nie­my po kil­ka bro­war­ków! Po­tem prze­sie­dli­śmy się do szy­kow­ne­go mer­ce­de­sa i po­je­cha­li­śmy (wów­czas, w co mo­że trud­no uwie­rzyć, do­pusz­czal­ną nor­mą by­ło 0,8 pro­mi­la) do oka­za­łe­go do­mu z ogro­dem. Na traw­ni­ku uwi­ja­ło się dwóch szkra­bów – Eu­ze­biusz i o rok star­szy Ma­riusz.

d1qiyca

Za­wzię­cie ko­pa­li pił­kę. – Ja bę­dę ich tre­ne­rem, bo wiem, cze­go pił­ka­rzom po­trze­ba – mó­wił Wło­dek, a ja oczy­wi­ście nie wie­rzy­łem. Tak bo­wiem mó­wił wte­dy każ­dy pił­karz świa­ta, któ­re­mu uro­dził się syn, ale po­za fa­mi­lią Mal­di­nich (Ce­sa­re i syn Pa­olo, obaj Mi­lan) prak­tycz­nie nie do­cze­ka­li­śmy fe­no­me­nu prze­kaza­nia pił­kar­skich ge­nów. Pa­ta­ła­cha­mi oka­za­li się sy­no­wie i Pe­le­go, i Ma­ra­do­ny, i Pla­ti­nie­go czy Boń­ka. Pu­ka­łem się za­tem ukrad­kiem w czo­ło, po­ko­pa­łem z chło­pa­ka­mi, po­bie­sia­do­wa­łem z oj­cem.

Kie­dy ro­dził się Eu­ze­biusz (9 stycz­nia 1981 ro­ku w Ło­dzi), je­go oj­ciec wy­stę­po­wał w Wi­dze­wie ra­zem ze Zbi­gnie­wem Boń­kiem (od któ­re­go strze­lił wię­cej go­li), a z pu­cha­rów eli­mi­no­wał sza­lo­ny­mi raj­da­mi przez pół bo­iska ta­kie klu­by, jak Ju­ven­tus Tu­ryn czyLi­ver­po­ol. Ba, kie­dy od­szedł Bo­niek, do Włoch, Wło­dek do­pro­wa­dził dru­ży­nę do pół­fi­na­łu Pu­cha­ru Mi­strzów, po­przed­ni­ka Cham­pions Le­ague, za­tem do czo­ło­wej eu­ro­pej­skiej czwór­ki klu­bo­wej.

Go­le Włod­ka da­ły Pol­sce awans na dwa mun­dia­le i me­dal w Hisz­pa­nii (1982) – to tam, mi­mo że je­go zna­kiem fir­mo­wym by­ły raj­dy, za­sły­nął za­gra­niem pa­mię­ta­nym i na­śla­do­wa­nym przez pił­ka­rzy ca­łe­go świa­ta do dziś. Mia­no­wi­cie, kie­dy w me­czu ze Związ­kiem Ra­dziec­kim chciał utrzy­mać, da­ją­cy awans, re­mis, przez ostat­nie kil­ka mi­nut nie wy­ko­py­wał pił­ki w aut, jak ro­bi­ły to przed nim mi­lio­ny gra­czy.

d1qiyca

Za­miast te­go dry­blo­wał i biegł nie do bram­ki, ale do cho­rą­giew­ki na­roż­nej. Tam od­wra­cał się ­ple­ca­mi do bo­iska i obroń­ców i za­sła­niał sku­tecz­nie pił­kę. Być mo­że by­ło to nie­co ob­cia­cho­we, ale Wło­dek nie bez po­wodu miał w śro­do­wi­sku fut­bo­lo­wym pseu­do­nim Soł­tys, na któ­ry – trze­ba chy­ba uczci­wie przy­znać – za­pra­co­wał wy­glą­dem. Miał też dru­gi pseu­do­nim, Ka­ri­no, imię sym­pa­tycz­ne­go ko­nia i bo­ha­te­ra se­ria­lu dla mło­dzie­ży. Wziął się stąd, że kie­dyś Wi­dzew, jak co ro­ku, mu­siał od­dać, ni­czym obo­wiąz­ko­wy kon­tyn­gent, jed­ne­go mło­de­go za­wod­ni­ka do Le­gii, któ­ra ka­dry swe i suk­ce­sy bu­do­wa­ła na obo­wiąz­ku po­wszech­nej służ­by woj­sko­wej i pod­kra­da­niu in­nym za­wod­ni­ków.

d1qiyca

Ko­go od­dać? – moc­no się za­sta­na­wia­no i wy­sta­wio­no Smo­lar­ka, mło­dziut­kie­go cu­kier­ni­ka spod Ło­dzi, któ­ry kwa­li­fi­ka­cje na za­wo­do­we­go fut­bo­li­stę miał nie­wiel­kie, no, mo­że po­za koń­skim zdro­wiem. I w War­sza­wie po­zna­no się na nim nie do koń­ca, mia­no­wi­cie, sko­ro już ma koń­skie zdro­wie, to za­miast na bo­isko po­sła­no go do sek­cji jeź­dziec­kiej, gdzie sze­re­go­wy Smo­la­rek zo­stał sta­jen­nym. Nie­zba­­da­ne są jed­nak wy­ro­ki lo­su. Wła­śnie tre­nin­gi i bie­ga­nie za koń­mi zro­bi­ły z te­go nie­po­zor­ne­go po­bo­ro­we­go naj­szyb­sze­go skrzy­d­ło­wego w Pol­sce, a po­tem i jed­ne­go z lep­szych w Eu­ro­pie. Za­nim jed­nak opu­ścił staj­nie Le­gii i wró­cił do Wi­dze­wa, po­znał w War­sza­wie Mo­ni­kę, kel­ner­kę z są­sia­du­ją­cej z klu­bem ka­wiar­ni Ar­ka. Po­bra­li się, do­cze­ka­li dwój­ki sy­nów. I tak wra­ca­my do Eu­ze­biu­sza.

d1qiyca

Nie­ty­po­we imię Wło­dek nadał synowi na cześć wy­bit­ne­go por­tu­gal­skie­go na­past­ni­ka, Eu­se­bio. Ale po­cząt­ki Ebie­go nie by­ły im­po­nu­ją­ce. W koń­cu ja­ki oj­ciec, ta­ki syn! Wszyst­ko przy­cho­dzi­ło bar­dzo po­wo­li. Dzie­ciń­stwo w Niem­czech i póź­niej­sza gra w Ho­lan­dii nie by­ły olśnie­wa­ją­ce. Ani jed­na, ani dru­ga re­pre­zen­ta­cja nie wi­dzia­ły go też w swych sze­re­gach, a w do­brych dru­ży­nach, w któ­rych ko­lej­no grał ta­ta (Fey­eno­ord Rot­ter­dam, FC Utrecht), mło­dy ju­­nior ko­pał wy­łącz­nie dzię­ki sym­pa­tii sze­fów dla do­ko­nań oj­ca. Pew­nie dla­te­go z ta­ką ra­do­ścią i za­pa­łem za­czął grać dla Pol­ski w ka­drze ju­nio­rów do lat 16. Kiep­sko do­ga­dy­wał się z ko­le­ga­mi z po­wo­du ba­rie­ry ję­zy­ko­wej, ale był lu­bia­ny. Nie wy­wyż­szał się, choć przy­jeż­dżał z Za­cho­du, miał lep­sze ciu­chy i pie­nią­dze.

CZY WŁAŚNIE ON POPROWADZI NAS DO ZWYCIĘSTWA? >>
– On cał­ko­wi­cie po­świę­cił się pił­ce wła­ś­nie wte­dy – uwa­ża tre­ner pol­skich ju­nio­rów Andrzej Za­mil­ski. Po­twier­dza to Wło­dzi­mierz: – Aż do skoń­cze­nia przez Ebie­go 16. ro­ku ży­cia nie są­dzi­łem, że fak­tycz­nie ze­chce mnie go­nić, a tu na­gle za­czął ro­bić po­stę­py nie­mal z dnia na dzień i przede wszyst­kim co­raz szyb­ciej bie­gać. Ale mie­li­śmy chwi­le zwąt­pie­nia. Do­znał kon­tu­zji, po któ­rej pau­zo­wał nie­mal rok. A mój dru­gi syn, Ma­riusz, wła­śnie przez kon­tu­zję mu­siał skoń­czyć ka­rie­rę i dziś jest na­uczy­cie­lem te­ni­sa. Z Ebim za­po­wia­da­ło się po­dob­nie – wspo­mi­na oj­ciec.

d1qiyca
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1qiyca