Ebi Smolarek
Ebi
None
Ebi miał też inne kłopoty. Kiedy był w Feyenoordzie Rotterdam, badania po którymś z meczów wykazały obecność w organizmie haszyszu. Wprawdzie w Holandii to specyfik legalny i dostępny w specjalnych kafejkach, ale niedozwolony u piłkarzy, bo poprawia ich dyspozycję. Ebi pauzował kilka miesięcy.
– Ten zły wynik to skutek mojego zamiłowania do czekolady – tłumaczy młody Smolarek i raczej jest to wykręt naiwny. Zresztą Ebi czekolady przesadnie nie lubi. Woli kotlety mielone przygotowywane przez mamę i obie babcie, u których wiele lat na zmianę spędzał wakacje. Ojciec bowiem wciąż był na zgrupowaniach, meczach, a i dziś – mimo skończenia 50 lat – nie może jeździć na mecze z synem, bo sam trenuje juniorów w Feyenoordzie i to z nimi gra swoje najważniejsze mecze, nie z Ebim.
Ale wracając do przygody z haszyszem – w Holandii i w Niemczech już na stałe przylgnęło do Euzebiusza przezwisko „hashbomber”. W Niemczech lubował się w powtarzaniu tej historii „Bild”, kiedy Ebi został napastnikiem słynnej Borussii Dortmund. Trafił do niej szczęśliwie, bo kiedy w Feyenoordzie grali lepsi, przypomniał sobie o nim jego były trener Bert Van Marvijk. – On mnie na nowo zachęcił do pracy – mówi Ebi.
W Dortmundzie jednak miał zaledwie jeden w miarę udany sezon, i bez żalu sprzedano go do prowincjonalnego zespołu Premiera Division, do Realu, ale nie tego z Madrytu, a z Santander. Małego miasteczka nad Zatoką Biskajską, znanego z urokliwych plaż i sieci banków. Kwota transferu, jak za zawodnika rezerwowego w Borussii i w Realu, i zwłaszcza jak na Polaka, była jednak imponująca. 4,8 mln euro (pensja roczna to około 1 mln, podatki w pierwszych trzech latach zapłaci za niego klub).
Zawodnik rezerwowy i taka gwiazda? Tak, to nie przekłamanie. Bilans bramkowy Ebiego w klubach nie jest imponujący, a poza jednym sezonem powinien raczej przerażać.