Ebi
Nic dziwnego, że dla Leo Beenhakkera długo był to zaledwie dobry zmiennik. W eliminacjach do mistrzostw Europy w pierwszych meczach nie było go ani w składzie, ani nawet na trybunach. – Nie byłem ulubieńcem selekcjonera, chociaż znał mnie od dziecka, z Feyenoordu, no i lubił ojca. Wtedy stawiał na Tomka Frankowskiego, bo ten wcześniej strzelał gola za golem. I dopiero jak się zablokował, dostałem szansę. W Kazachstanie – wspomina Ebi, a my dodajmy, że właśnie tam Polska po dwóch marnych meczach (1:3 z Finlandią i 1:1 z Serbią u siebie) wreszcie zwyciężyła, a zwycięskiego gola kto strzelił? Ebi! Ten wspaniały Ebi, który w każdym meczu i w każdej drużynie zaczyna jako pomocnik, ale kiedy kolegom nie idzie, rusza do ataku. I jest wtedy zabójczo skuteczny. Bo nikt tak naprawdę nie wie, gdzie się pojawi, co zrobi, jak szybko odjedzie z futbolówką. To taka piłkarska zagadka.
Dziś Leo Beenhakker nosi go na rękach, a Ebi bez zażenowania podkreśla, że swoimi bramkami załatwił Holendrowi przedłużenie kontraktu: – Coach mówi, że mój hat trick z Kazachstanem (trzy gole w kilkanaście minut) nie był ważny? Przecież dzięki temu dostał nową umowę i podwyżkę! (1,4 mln euro za dwa lata).
Euzebiusz Smolarek na boisku nie przypomina żadnego z dotychczasowych polskich napastników o statusie międzynarodowych gwiazd na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Jest szybki, ale nie tak jak Grzegorz Lato czy Roman Kosecki. Nie gra głową tak jak Andrzej Szarmach. Nie ma dryblingu jak Robert Gadocha i klasy jak Włodzimierz Lubański. Nie ma techniki jak Dariusz Dziekanowski i zwodów oraz sprytu Wojciecha Kowalczyka. Ale w ważnych meczach dla Polski potrafi wznosić się na wyżyny i łączyć najlepsze cechy ich wszystkich.